Emocje pewnej rozwiązłości

Smoczyński/Wendt Duo to zgranie wielowymiarowe. Tak można określić koncert dwóch dojrzałych muzyków, którzy na tytuł swojego scenicznego spotkania w Głogówku zaproponowali Musical Adventure. Dla tych, którzy jeszcze przed koncertem tłumaczyli sobie te nazwę dosłownie, jako muzyczna przygoda, miało nadejść pobudzające rozczarowanie. To nie była przygoda, ale impulsywna podróż po bardzo wyraźnie zaznaczonych muzycznych drogowskazach.

Każdy utwór na tym koncercie był zarówno celem samym w sobie, jak i zbiorem najlepszych współbrzmień. Jak to możliwe, że dwie indywidualności o nazwiskach Smoczyński i Wendt potrafiły pokazać najlepszą grę zespołową? Odpowiedzi należy szukać w improwizacji, która w ich wydaniu nie była szeregiem solówek i popisów. I to bez względu na to, czy autorska kompozycja Wendta Hudson River wymagała od skrzypiec ekspresji gitary, czy też chwilę później skrzypkowi potrzebne było wsparcie najbardziej lirycznego saksofonu w kompozycji The Old Tune. Dobrze będzie w tym miejscu na chwilę przystanąć. Właśnie po to, aby wrócić do przeżywania tego, co The Old Tune oferował. Napisany przez Jana Smoczyńskiego, generował emocje pewnej rozwiązłości i przepowiadał aksamitną czułość, która wołana była przez saksofon. Poza tym, skrzypce w dłoniach Mateusza Smoczyńskiego zdawały się z dźwięku na dźwięk powiększać przestrzeń wolności, jednocześnie wypełniając ją dojrzałą gęstością jakieś niezidentyfikowanej materii. Chyba nietrudno o takie efekty u skrzypka, który inspiracji szuka u Zbigniewa Seiferta i saksofonisty nagrodzonego Fryderykiem w 2017 roku. Sami muzycy zapowiedzieli ten koncert jako ekskluzywny. Jeśli mieli na myśli fakt, że dla publiczności przygotowali program naprawdę wyjątkowy, składający się z ich autorskich kawałków i elementów standardów jazzowych, to rzeczywiście trafili tą zapowiedzią w sedno.

Jazz, który ten duet tworzy, a nawet uprawia, pełen jest zakamarków, odłamków, skrzypienia drzwi, dźwięków tęsknoty i aranżacji adrenaliny na formy muzyczne. To oczywiście może się udać, gdy potrafimy czerpać z takich utworów jak 26.2 Johna Coltrana lub Donna Lee Charliego Parkera. Przez cały jednak wieczór nie ustawało poczucie, że koniec tego spotkania stanowić będzie rozczarowanie faktem, że czas w ogóle płynie. Bardzo dobrze dawał temu wyraz saksofon, który w interpretacji Sonnego Rollinsa zamienił się nawet w klarnet osobisty. Okazało się, że właśnie w te strefy - poniekąd intymne - koncert będzie obfitował. Bez maniery narcyzmu naturalnie, ale poprzez zaufanie, że to, co ważne dla jednej strony, będzie także ekspresją dla drugiej. Muzycy uzewnętrzniali siebie przed publicznością i sobą nawzajem. Smoczyński zrobił to w fenomenalny sposób, gdy w autorskiej kompozycji Zakopane pozwolił osadzić się muzyce jazzowej między Szymanowskim a tradycją podhalańską. Ten utwór teoretycznie zamykał koncert, ale w praktyce pozostawił otwarcie na przebijanie się, topnienie i trzaskanie śniegu. Saksofon się tutaj wspinał i sapał, a skrzypce grały uporczywy brzask i poprzez flażolety zdawały się odsłaniać szczyty gór w rytm rozchodzącej się mgły.

W krótkiej notce na temat programu, Tomasz Wendt napisał, że koncerty Smoczyński/Wendt Duo są niezapomnianym unaocznieniem muzycznej pasji. Miał rację.

 

Tekst: Kinga Markowska

Foto: Jan Kruk