Jest w duetach coś bardzo intymnego. W tym zwłaszcza. Ona – tworząca muzykę  pełną zderzeń spokoju z rwącym nurtem, gęstą i wykorzystującą niezbadane pola wyobraźni. On – w największym skrócie opisuje go jego własna kompozycja Together in Rush, bo zawsze gdzieś się śpieszy, robi wszystko na ostatnią chwilę  i, jakimś cudem, zwykle zdąża.


Kasia Pietrzko przy fortepianie i Tomasz  Wendt na saksofonie. Gdyby nie ich wzajemna fascynacja melodią i improwizacją, pewnie nigdy nie doszłoby do tego, co usłyszeć mogliśmy podczas piątkowego koncertu (8.02.2019) w Baszcie. Reprezentanci polskiej sceny jazzowej otworzyli przed publicznością wnętrza, do których dostęp można mieć tylko poprzez przebycie wspólnie z artystami  nieoczywistych ścieżek muzycznych.

Atmosfera całego wydarzenia skupiła się wokół pięćdziesiątej rocznicy śmierci Krzysztofa Komedy. I mimo małej faktury instrumentalnej, to postać tego genialnego jazzmana i twórcy muzyki do najgłośniejszych filmów w historii polskiego i zagranicznego kina, niemal się tego wieczoru zmaterializowała. Była to jak gdyby odwrotność tego, co sam Komeda potrafił, czyli słuchał obrazu i zdołał zrobić z ciszy utwór muzyczny. Tylko  on umiał stworzyć taki akord, który jest tak samo złożony, bardzo długi i szeroki jak cisza. Z ciszy jest już bardzo blisko do filozofii. Najbliżej, gdy snujemy się w zadumie nad tym, co dla każdego z nas oznacza koniec, czy jest początkiem nowego? Utwory Komedy w interpretacji tego duetu, stanowiły za każdym razem punkt wyjścia do rozmowy o fragmencie absolutu, o który niemal codziennie się ocieramy. Życie, śmierć, depresja, doświadczanie świata, młodość, starość, radość, upór i bezradność.  Mogliśmy dogonić te wydarzenia z naszego życia, nad którymi głęboki namysł jest w rutynie dnia codziennego często odkładany.  

Może często, o tym zapominamy, ale jesteśmy trochę jak ci Dwaj ludzie z szafą z etiudy Romana Polańskiego. Komeda, poprzez kompozycje, które do tych czarno - białych obrazów  Polańskiego napisał, przemówił metajęzykiem. To forma wypowiedzi, która zwraca się ku emocjom i stanowi rodzaj ilustracji prezentującej stan spraw, jakie na tym świecie okazują się być przykrą, a niekiedy groźną codziennością. Interpretacją muzyki z tego filmu, Kasia i Tomasz rozpoczęli koncert w Głogówku i każdy następny wykonywany przez nich utwór miał stanowić epizod dokładany konsekwentnie  do opowiadanej historii o tym, że często stoimy jakby obok naszego własnego życia, stale przyglądamy się innym, a inny łypią na nas. Ta muzyka potwierdzała fakt, że zdarza nam się żyć tak samo absurdalnie i nieprzyzwoicie, co prosto i spokojnie.  Muzycy wytrwale otulali nas pajęczyną utkaną z równouprawnienia nut i pauz oraz wrażliwości na brzmienie instrumentów.  W ten sposób stwarzając  przestrzeń zupełnie autentyczną i pozbawioną zmyślania i pozorów. Dzięki temu, że artyści  wprowadzili do repertuaru koncertu także swoje własne kompozycje, mieliśmy możliwość poznania emocji, które ukształtowały te dwie – genialnie się uzupełniające – osobowości. Podglądnie tej jazzowej zmysłowości stymulowało do odkrywanie wzruszeń na co dzień często niedostępnych, zarysowując jednocześnie dla nas klimat tego, czym muzyka jazzowa być powinna – by nasz puls i wasz puls stały się jednym. I ten duet zdaje się doskonale o tym wiedzieć.

Tekst: Kinga Markowska

Fot. Grzegorz Kubiak