Pierwszy oddech Beethovena
Dzień, w którym nasze płuca pierwszy raz napełniły się powietrzem mamy w zwyczaju świętować jako urodziny. Jeszcze dwieście pięćdziesiąt lat temu nie mieliśmy pojęcia z czego składa się ten magiczny gaz, który pozwala nam żyć. Dopiero w 1772 roku, dwa lata po narodzinach Ludwiga van Beethovena, Joseph Priesteley doniósł Królewskiej Akademii Nauk w Anglii o dokonanym przez siebie odkryciu tlenu, torując w ten sposób drogę do tworzenia podstaw nowoczesnej chemii i medycyny.
Problem zdrowia fizycznego badano równie gorliwie, jak problem zdrowia duchowego. Wszyscy parli naprzód. Chirurdzy zyskali powszechny szacunek, a duchowni krzyczeli z ambony, że eksperymenty na szczepionkach to „praktyki grzeszne”. I czy to się komuś podoba, czy nie, za czasów Beethovena ustało praktycznie prześladowanie czarownic, ale nadal powszechne było wydobywanie chorób z człowieka za pomocą magnesu. Gdzie w tym czasie była sztuka? Bezsprzecznie najpopularniejszą formą rozrywki muzycznej była opera. Monopol na nią mieli Włosi. Anglicy nie pozostawali w tyle i przerabiali sztuki Szekspira na bardziej pozytywne. W ten sposób wiedźmy z Makbeta stawały się postaciami komicznymi. Nielepiej postępowali Francuzi, którzy w swoich operach dbali bardziej o dramatyczność niż o muzyczność utworu i np. scenie śmierci Hektora towarzyszyły dźwięki pełnej beztroski.
Jednym słowem oświecenie. Z jednej strony, muzyka tego czasu miała być wesoła, przyjemna, prosta, ale też elegancka. Jej głównym zadaniem było wprawianie słuchaczy w dobry nastrój. W tym celu twórcy wybrali fakturę homofoniczną, gdzie śpiewną, uroczą, pełną wdzięku i łatwą do zapamiętania melodię miał wspierać lekki akompaniament. Za to z drugiej strony, dwaj mistrzowie tego czasu, Ludwig van Beethoven i Franz Schubert w swej muzyce dokonali romantycznego przełomu zaprzeczając tym samym próbom schematycznych klasyfikacji. Już po kilku zdaniach takiego wstępu wnioskować możemy, że Europa, człowiek, sztuka i religia na przełomie XVIII i XIX to teatr sprzeczności, bo chociaż epoka rozumu zapaliła jasne światło, przepędziła upiory, wydobyła człowieka z głębokiego cienia i stępiła niektóre ze starych lęków – zarówno przed gromami padającymi z „nieba”, jak i lęk przed gniewem monarchy, to ludzie wciąż szukali pocieszenia u wróżbitów i ostrożnie podchodzili do nowych odkryć geograficznych. Dwie wielkie rewolucje zmieniły świat. Wciąż jednak to nie wystarczało. Trzej najwięksi geniusze niemieckiej literatury: Lessing, Goethe i Schiller zdradzili oświecenie na rzecz opisywania sporów i rezygnacji, które toczą się w człowieku. Sztuka zabierała się do tego, aby ukazywać walkę i piękno zawarte w egzystencji. I o tym muzykę pisał Beethoven, a my nie wywarzymy dziś żadnych drzwi, jeśli o tym powiemy. Kompozytor zrobił to sam, wyznaczając nową rolę dla artysty, który przestał być zwykłym rzemieślnikiem, realizującym tylko zamówienia. Zaczął tworzyć muzykę także dla siebie, wyrażając w ten sposób stan swojego ducha i serca. Wolno mu było pozwalać sobie na dziwactwa, o których wcześniej nawet nie marzył, a sama sztuka dotknęła nagiego i drżącego ciała, zaczęła pokazywać cierpienie i głęboko wikłać się w ból. I jakby przenikliwie w tę strukturę ludzkiej kondycji nie wchodzić, to musimy pamiętać, że ten człowiek z krwi i kości zawsze osadzony jest historycznie i geograficznie. I chociaż są to ramy mało subtelne, to jednak bezwzględnie odbijają się na tym często nieuchwytnym tworze, jakim jest dziedzictwo. I tutaj warto spojrzeć na lokalne doświadczenia.
Okres dojrzewania Beethovena to dla Głogówka i rodziny Oppersdorffów czas, gdy większość inspiracji kształtowana jest przez Wiedeń wraz ze wszystkimi fundacjami, które się tam tworzyły. Dzięki tej optyce, zamiast powierzchownej ludyczności i ciemnych zabobonów, właściciele miasta mogli podglądać to, co do habsburskiego pałacu Hofburg importowano z Włoch, a później transportować te wpływy dalej przez Ołoumuniec aż do bezpośredniej realizacji w Głogówku. Warto przy tym zaznaczyć, że Ludwig van Beethoven zawitał do hrabiego Franza Wenzla von Oppersdorffa w momencie, gdy Śląsk od ponad sześćdziesięciu lat był już w strukturze Prus. Nie przeszkadzało to jednak głogóweckim arystokratom zatrudniać do pracy przy barokizacji kościołów artystów, którym bliższe było światło południa Europy niż pruski porządek. Dzięki temu Franz Anton Sebastini w malarstwie i Johann Schubert poprzez rzeźbę, w artystycznym dialogu stworzyli dla kościoła parafialnego pw. Św. Bartłomieja religijną scenografię, która miała wyrażać przymioty Boga niemal w teatralnym akcie twórczym. Przy tym obaj byli nieświadomi, że zostawiają po sobie coś zdecydowanie większego niż tylko wystrój wnętrza, a mianowicie przestrzeń goszczącą w 1806 roku człowieka, którego muzyka płynie bez końca i wyraża stan przekraczania nieśmiertelności. I chociaż od tamtego czasu przez świat przetoczyły się dwie okrutne wojny, a ludzie udowodnili w milionach przypadków, że świetnie poruszają się w temacie zadawania cierpienia i dyskryminacji drugiego człowieka, to muzyka Beethovena trwa jakby kompletnie niepodporządkowana logice i tworzy fundament emocjonalny naszego miasta wyrażony w tradycji organizowania Śląskiego Festiwalu im. Ludwiga van Beethovena.
W tym roku odbyła się jego dwudziesta ósma edycja, szczególna właśnie z okazji dwustu pięćdziesiątych urodzin mistrza. Zaproszenie na tę uroczystość przyjęli kompozytorzy, którymi Beethoven bezpośrednio się inspirował i tacy, którzy później czerpali z jego dzieł. Tak, to miała być uczta, podczas której wykonawcy udowodnili, że sztuka nie gwarantuje jednego standardu przeżyć i w zasadzie każda świeczka na tym ogromnym torcie będzie inna. Trudno to czasami zrozumieć, bo muzyka jest tworem abstrakcyjnym i ma prawo nie być łatwym prezentem. Dlatego od dwóch lat, na festiwalowej scenie pojawia się akcent edukacyjny. W tym roku dzięki programowi przygotowanemu przez Wezner Ensamble, między młodą publicznością a dźwiękami pojawiło się porozumienie, które pozwalało muzykę zilustrować. Mówiąc urodzinową przenośnią – nie da się kroić muzycznego tortu bez ostrego noża. Kompletnie nie trzymając się chronologii koncertów tegorocznego festiwalu, a próbując opisać jego ekspresję, lepiej oddać te momenty, które mają w sobie jednocześnie coś z ciągłości i …przełomu, czyli stanowią obraz ducha Beethovena. A w nim najważniejsza jest autentyczność. Światła wielkiej sceny jej nie spłoszyły, a nawet wręcz przeciwnie, pozwoliły na obecność w przenikliwym spojrzeniu, gdy twarz zasłaniała nam maseczka. Tak więc, kiedy grać mają tylko oczy, najlepiej skupić się wtedy na takim utworze, który zamieni zwykłe patrzenie w organiczną, transową wręcz pantomimę. Utworem Harnasie Karola Szymanowskiego, Bartosz Koziak na wiolonczeli i Agnieszka Kozło przy fortepianie wprosili się na urodziny Beethovena, a później ich interpretacja beethovenowskiej Sonaty op.96 pomagała nabrać nam powietrza do medytacji każdego dźwięku tego koncertu. Po tym intymnym recitalu trudno było się otworzyć na świat zewnętrzny, bo wydawał się zimny i ostry. Dlatego do luksusu przeżywania i snucia własnych baśni wprowadził nas Michał Szymanowski. Pianista podzielił się z gośćmi opowiadaniem o czasie, w którym emocje zawsze sobie poradzą. Częstował Balladą g-moll Fryderyka Chopina i rozpieszczał Sonatą C-dur op. 2 nr 3 autorstwa samego jubilata.
Oczywiście zdarzały się momenty, gdy zgromadzona publiczność wstawała z krzeseł na bardzo chwiejnych nogach, tuląc twarze w dłoni, chociaż reżim sanitarny ostrzegał przed taką praktyką. Oczywiście nikt się nie upił. To były stany, gdy wspomniane ciała porzuciły czasoprzestrzeń, bodźce wyzwalające szczęście cisnęły się drzwiami i oknami, a rozglądanie się po własnym wnętrzu stawało się czymś zupełnie oczywistym. Winę za te przytoczone „wynaturzenia” ponosi Quartet Karola Szymanowskiego, gdzie w czterech instrumentach słychać było jeden głos, a w uszach pojawił się absolutyzm wykonawczy. Kolejny urodzinowy gość, który uznał, że podczas swojego występu skupi się nawet nie na świeczkach, a na emocjonalnych pochodniach był Radosław Sobczak. Na scenie, przy fortepianie zawłaszczył całe światło, odbijając w zmian muzykę przypatrywań i szukając odpowiedzi na pytanie: co to jest indywidualność? Pianista wznosił toast przez ponad półtorej godziny, a każdym uderzeniem klawisza opisywał głęboko rozdartą psychikę ludzką, był przewodnikiem po utworach Schuberta, Beethovena i Łukaszewskiego, wysyłał nas w świat pozaziemski i na zadane wcześniej pytanie milczał dynamicznym spokojem. Dla równowagi, w taką strefę dobrze jest wprowadzić fizyczną pulsację, która wręcz odda pierwotny rytm pożądania. Na tę dojrzałość pozwolili sobie muzycy Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Opolskiej. Pod dyrekcją Przemysława Neumanna, między nawami kościoła parafialnego zwisła ponadczasowa żarliwość VII Symfonii Ludwiga van Beethovena. W połowie utworu, miało się wrażenie, że postacie Adama i Ewy umieszczone nad chrzcielnicą spoglądają na piękno świata wyrażonego w muzyce, zdradzając tym samym największą ludzką potrzebę, jaką jest bezgraniczne odczuwanie entuzjazmu, strachu, wątpliwości, miłości, przyjaźni, złości i czułości. Potwierdziło się to, co przypuszczał Beethoven: nie ma człowieka bez wrażliwości. Czego jeszcze życzyłby sobie mistrz gasząc świeczki na urodzinowym torcie? Streszczenia życia w dziele, które grane jako nieśmiertelne dla śmiertelnych, a jego ostatnia część zatytułowana jest Lux aeterna? Wiekuista światłość sprezentowana została kompozytorowi przez samego Wolfganga Amadeusa Mozarta w Requiem d-moll (KV 626) w wykonaniu Orkiestry Fresco Sonare, Chóru Insieme i Zespołu Wokalnego Luna Plena. To spotkanie wyraziło wszystko, co w człowieku szlocha, gdy myśli o nieskończoności. Bez bisów, bo przecież nie powtarza się oddechu doskonałości.
Tekst: Kinga Markowska
Zdjęcia: Jan Kruk
Projekt Śląski Festiwal im. Ludwiga van Beethovena zrealizowany przy wsparciu: „Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu Muzyka zrealizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca”
Organizatorzy Festiwalu: Muzeum Regionalne w Głogówku, Gmina Głogówek